Tensai |
Uczeń |

|
|
Dołączył: 13 Gru 2007 |
Posty: 8 |
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
|
|
|
 |
 |
 |
|
Kolejne. Jakoś na razie nic nie mogę poradzić na fakt, że wena wyczerpuje mi sie, jak kończy sie strona A4
Wierzycie w duchy?
Jestem pewien, że nie. Dlaczego? Bo niemożliwym jest udowodnić, że duchy, zjawy czy wszelkie inne zjawiska paranormalne istnieję. Bo i jak?
I dlatego wysłuchacie mojej opowieści.
Żyłem na wsi, w dość starym domu z rodzaju budowanych po to, żeby można było w nich zamieszkać, bez interesowania się wyglądem. Cóż mogę powiedzieć. Chatka owa była dość paskudna. Bejca odłaziła z desek, z których wykonana została elewacja budynku. Dwie krzywe przybudówki, którymi powiększono powierzchnię mojej rezydencji, z czego każda różniła się całkiem poważnie od głównego elementu budowli. W jednej z nich dach się zapadał. A w drugiej poważnie przeciekał. W sumie do dziś nie wiem, co tam dokładnie było, bo nie używałem tych pomieszczeń. Służyły mi tylko łazienka, kuchnia i główny pokój. Żyłem sam, ponieważ to było miejsce, w którym zwykłem nocować i spędzać czas pomiędzy kolejnymi zleceniami.
Po pięciu latach mieszkania w tej jakże fascynującej okolicy, byłem w sytuacji, że kojarzyłem, kto gdzie mniej więcej mieszka, ale z imionami miałem problem. Jednakże tamtego dnia miałem akurat dłuższą przerwę i postanowiłem wreszcie zintegrować się z ludnością wiejską.
Zdecydowałem się, że wybiorę się do lokalnego baru. Miałem mniej więcej pojęcie gdzie to jest, ale nigdy nie byłem w środku. Po drodze mijałem domy podobne do mojego, jednak znajdujące się w trochę lepszym stanie. Owo miejsce schadzek ludności tubylczej prezentowało się jako niski budynek z ciemnej cegły, do którego wchodziło się zstępując po sześciu krzywych schodkach około metr pod ziemię. Było to dość nieprzemyślane, ponieważ z ruchomym podłożem człowiek ma trudności z poruszaniem się po nawet kilku stopniach.
Gdy otworzyłem drzwi, których pokaźną część stanowiła solidna krata, i wkroczyłem do wysokiego inaczej, zadymionego pomieszczenia z paskudną, ciemną boazerią, wszyscy zamilkli. No tak. Nie znali mnie, wiec to całkiem normalne. Popatrzyłem po zwróconych w moim kierunku twarzach. Typowi klienci wiejskiego pubu. Ciekawe, czy mieli jakąś stałą pracę. Podeszwy moich budów uderzyły parokrotnie o kamienną podłogę i znalazłem się przy ladzie. Barman wyglądający, jakby właśnie wrócił z wyprawy na Horn, spytał głębokim głosem:
- Co?
Nie wiem co zamówiłem. Pamiętam, że dostałem bursztynowoczerwony napój w dość pojemnym kuflu. Po kilku minutach siedzenia, jakiś koleś w podartych dżinsach i skórzanej kurtce podszedł do mnie, i spytał, czy zagram w bilard. Jego twarz była poznaczona bliznami, nos nosił ślady złamania, a popielate włosy miał związane na karku.
Zgodziłem się. Po iluś wygranych partiach i iluś przegranych, jako iż byliśmy w barze, nie byłem w stanie prosto uderzyć bili.
Obudziłem się w domu. Nie pamiętałem, co działo się po tych kilku rozgrywkach. Ale w tym momencie nie było to ważne. Postępując wedle zasady "Czym się strułeś, tym się lecz", podążyłem do baru mając nadzieję, że już jest otwarty.
I to oczywiście było błędem.
Na samym koniuszku mojego życia dowiedziałem się, że obraziłem lokalny gang, czy coś w tym stylu. Powiedziano mi to dokładnie sekundę przed tym, jak straciłem swoją głowę.
Teraz już wiecie, dlaczego w tej wiosce nikt nie mieszka. Porządnie się wtedy wkurzyłem i tak ich wystraszyłem, że opowieści o tej wiosce krążą nawet w odległych o kilkadziesiąt mil mieścinach. Chcieliście wiedzieć. Już wiecie. Teraz możecie iść. Tylko szybko, bo jakoś nie mam ochoty tak was straszyć, żebyście osiwieli, czy zwariowali. Naprawdę. Mam już tego dość.
v. beta 0.1
Cóż. Czyńcie swoja powinność. |
|